piątek, 16 października 2009

A tak w ogóle – który z was to Pink?...



Nieprzygotowani dziennikarze zdarzają się całkiem często i w całkiem wielu miejscach. Bo całkiem często i w całkiem wielu miejscach ktoś im na nieprzygotowanie albo pozwala, albo nie uznaje go za problem

Znacie Państwo to uczucie zażenowania, które władzę w rękach odbiera? Człowiek się wtedy wstydzi za dwóch - za tego, co robi i za tego, co widzi.

Nie każdy dziennikarz się musi znać na polskiej muzyce rozrywkowej, ale też nie każdy musi się w związku z tym na jej temat wypowiadać ustnie lub pisemnie. No właśnie - czy nie musi? W tym wypadku nie wiem, czy tylko dziennikarka jest porażająco niekompetentna, czy raczej jakiś anonimowy nadredaktor dał niezorientowanej kobiecinie (może stażystce?) 5 minut na przygotowanie się do rozmowy ze znanym muzykiem, a drugie 5 minut na samą rozmowę. Znaleźć się w takiej sytuacji to jak być wkopanym na oświetloną scenę z zapadnią, o istnieniu której nie ma się pojęcia.

Razu pewnego, kiedy byłem jeszcze młodszy, piękniejszy i odbywałem letni staż w sporej redakcji prasowej, dostałem w podobnych okolicznościach (7-8 minut na przygotowanie) prikaz zrobienia wywiadu z prof. Mirosławą Semeniuk-Podrazą, dyrektorem artystycznym festiwalu „Letnie Koncerty Organowe” w Krakowie... Czujecie już Państwo nienasycony roztwór absurdu tej sytuacji?
Uznałem wtedy, że jedynym sposobem, by tę rozmowę uratować, a przede wszystkim: by nie dać pani profesor okazji do wzięcia mnie za nieprzygotowanego matoła, jest przybranie od progu maski wdzięcznego ignoranta. Czyli: pani profesor, moje pytania trącą nieco banałem i niewiedzą, ale weźmy poprawkę na to, że nasz czytelnik jest prawdopodobnie kompletnie niezorientowany w muzyce organowej. Dajmy mu więc wspólnie okazję, żeby się czegoś dowiedział...

Rozmowę uratowałem, ale fartem: bez wyrozumiałego podejścia pani profesor raczej by się to nie udało. Nie zawsze trafia się na rozmówcę, który do własnego zajęcia czy zamiłowania ma taki dystans, że jest gotów wybaczyć innym (w tym: dziennikarzowi) braki w wiedzy. Czasem zresztą ten dystans - jak w przypadku Waglewskiego i pani z radia - w ogóle nie gra roli: rozmówca może się po prostu wkurzyć, że ktoś marnuje jego czas i skończy wywiad. Będzie mieć rację.

To dziennikarzowi zarzuca się wtedy niekompetencję, nieprzygotowanie, ignorancję itd. Warto jest w takich razach zadać sobie pytanie, kto i po co zrzuca na dziennikarza zadania, którym z różnych względów nie jest on w stanie podołać. Nie, nie wykluczam że pani dziennikarka jest po prostu totalną ignorantką - takich ludzi jest w różnych redakcjach wcale niemało, tyle że tę ignorantkę albo posłano na misję samobójczą, albo co gorsza w ichniejszym „dziale kultura” zatrudniono. Ciekawym więc, czy ktoś poza nią słusznie zbierze za ten kuriozalny wywiad po łbie.