Taka sytuacja: ksiądz-katecheta trzyma sobie, na dysku czy tam w chmurze, zdjęcia z pornografią dziecięcą. Komuś je nawet wysyła. Sąd skazuje go na zawiasy i grzywnę. Szkoła i kuria stosują domniemanie niewinności.
Dyrektorka szkoły, w której uczy ksiądz, dowiaduje się o sprawie
prawdopodobnie od dziennikarza. I co ma do powiedzenia? Wyrok jest
nieprawomocny, a ja mam w dokumentach świadectwo niekaralności księdza. Jako
katechetę oceniam go dobrze.
Wicekurator oświaty: Trzeba czekać na ostateczną decyzję sądu. Wina
musi być udowodniona. Dziennikarza odsyła do kurii w Zamościu.
Rzecznik kurii: Dzisiaj, jeżeli chodzi o sprawy komputerowe, można
zrobić wszystko. Wprowadzić zdjęcia do czyjejś skrzynki i przesłać je dalej. Ksiądz
biskup zawsze stara się dostrzec dobro w człowieku.
Uff, prawie mi ulżyło, że wszystkie „instancje” tak wdzięcznie wdrażają
tu zasadę domniemania niewinności. Wicie, rozumicie – kiedyś niewinności domniemywano przed wyrokiem, ale my tu na Zamojszczyźnie mamy nowe, lepsze domniemanie niewinności. Po wyroku sądu. On kocha dzieci, po prostu, ten katecheta. Zdjęcia
wprowadzili mu do skrzynki i przesłali dalej. To dobry katecheta przecież jest…
Mniej więcej wiadomo, jak polski Kościół się obchodził i obchodzi z sytuacjami
około-pedofilskimi w swoich szeregach – ale ja w ogóle nie o tym chciałem. Chciałem
o innym zjawisku, które ten śmieszno-straszny epizodzik ilustruje.
To jest przykład tego, do jakich zwyrodnień może prowadzić zasada
eksterytorialnej obecności Kościoła w polskiej szkole. Zasada, dodajmy,
uświęcona „polskim modelem rozdziału Kościoła od państwa”, który polega na tym,
że Kościół zawsze wlezie z butami w państwowe, a państwo w kościelne się nie
pcha, bo przecież Konkordat.
Wyobraźmy sobie per analogiam
inną sytuację: nauczyciel biologii czy polskiego zostaje skazany przez sąd za
rozpowszechnianie pornografii nieletnich. Dyrektor nie odsuwa go od pracy z
dziećmi, a kurator oświaty mówi rodzicom (za pośrednictwem mediów): nie no, przecież poczekajmy,
jest przecież domniemanie niewinności, jeszcze sąd apelacyjny, sąd najwyższy,
kasacja, apelacja… Kurator z dyrektorem zostaliby przecież rozszarpani na sztuki.
Ale tu chodzi przecież o księdza-katechetę. Zaznaczmy koniecznie:
dobrego katechetę, co organizuje wycieczki.
I dlatego dyrektor będzie czekać na
prawomocny wyrok, a kurator odeśle dziennikarzy do kurii. W międzyczasie
ksiądz-katecheta poprowadzi jeszcze trochę lekcji z młodzieżą (uczeń w Polsce ma
dwie godziny religii w tygodniu), może nawet jakąś wycieczkę zorganizuje. A szkoła za te lekcje z publicznych środków płaci, nie mając nawet żadnej kontroli
nad tym, co dobry ksiądz-katecheta uczniom na nich opowiada.
A kiedy w tym systemie, nie daj Boże, pojawia się fałszywy ton – jakiś
skandal obyczajowy, jakaś pedofilia, jakaś pornografia dziecięca – to proszę,
panie redaktorze, zadzwonić do kurii. Tam panu wyjaśnią.
I tak właśnie wygląda „przyjazny rozdział” państwo-Kościół w polskiej praktyce.