piątek, 15 listopada 2013

Proszę zadzwonić do kurii

Taka sytuacja: ksiądz-katecheta trzyma sobie, na dysku czy tam w chmurze, zdjęcia z pornografią dziecięcą. Komuś je nawet wysyła. Sąd skazuje go na zawiasy i grzywnę. Szkoła i kuria stosują domniemanie niewinności.



Dyrektorka szkoły, w której uczy ksiądz, dowiaduje się o sprawie prawdopodobnie od dziennikarza. I co ma do powiedzenia? Wyrok jest nieprawomocny, a ja mam w dokumentach świadectwo niekaralności księdza. Jako katechetę oceniam go dobrze.
Wicekurator oświaty: Trzeba czekać na ostateczną decyzję sądu. Wina musi być udowodniona. Dziennikarza odsyła do kurii w Zamościu.
Rzecznik kurii: Dzisiaj, jeżeli chodzi o sprawy komputerowe, można zrobić wszystko. Wprowadzić zdjęcia do czyjejś skrzynki i przesłać je dalej. Ksiądz biskup zawsze stara się dostrzec dobro w człowieku.

Uff, prawie mi ulżyło, że wszystkie „instancje” tak wdzięcznie wdrażają tu zasadę domniemania niewinności. Wicie, rozumicie – kiedyś niewinności domniemywano przed wyrokiem, ale my tu na Zamojszczyźnie mamy nowe, lepsze domniemanie niewinności. Po wyroku sądu. On kocha dzieci, po prostu, ten katecheta. Zdjęcia wprowadzili mu do skrzynki i przesłali dalej. To dobry katecheta przecież jest…
Mniej więcej wiadomo, jak polski Kościół się obchodził i obchodzi z sytuacjami około-pedofilskimi w swoich szeregach – ale ja w ogóle nie o tym chciałem. Chciałem o innym zjawisku, które ten śmieszno-straszny epizodzik ilustruje.


To jest przykład tego, do jakich zwyrodnień może prowadzić zasada eksterytorialnej obecności Kościoła w polskiej szkole. Zasada, dodajmy, uświęcona „polskim modelem rozdziału Kościoła od państwa”, który polega na tym, że Kościół zawsze wlezie z butami w państwowe, a państwo w kościelne się nie pcha, bo przecież Konkordat.
Wyobraźmy sobie per analogiam inną sytuację: nauczyciel biologii czy polskiego zostaje skazany przez sąd za rozpowszechnianie pornografii nieletnich. Dyrektor nie odsuwa go od pracy z dziećmi, a kurator oświaty mówi rodzicom (za pośrednictwem mediów): nie no, przecież poczekajmy, jest przecież domniemanie niewinności, jeszcze sąd apelacyjny, sąd najwyższy, kasacja, apelacja… Kurator z dyrektorem zostaliby przecież rozszarpani na sztuki.

Ale tu chodzi przecież o księdza-katechetę. Zaznaczmy koniecznie: dobrego katechetę, co organizuje wycieczki.
I dlatego dyrektor będzie czekać na prawomocny wyrok, a kurator odeśle dziennikarzy do kurii. W międzyczasie ksiądz-katecheta poprowadzi jeszcze trochę lekcji z młodzieżą (uczeń w Polsce ma dwie godziny religii w tygodniu), może nawet jakąś wycieczkę zorganizuje. A szkoła za te lekcje z publicznych środków płaci, nie mając nawet żadnej kontroli nad tym, co dobry ksiądz-katecheta uczniom na nich opowiada.
A kiedy w tym systemie, nie daj Boże, pojawia się fałszywy ton – jakiś skandal obyczajowy, jakaś pedofilia, jakaś pornografia dziecięca – to proszę, panie redaktorze, zadzwonić do kurii. Tam panu wyjaśnią.

I tak właśnie wygląda „przyjazny rozdział” państwo-Kościół w polskiej praktyce.