czwartek, 20 stycznia 2011

Granica, za którą już nie ma kibica

Na tle morderstwa, do jakiego doszło w poniedziałek na Kurdwanowie, można byłoby wytłumaczyć dużej części opinii publicznej kilka oczywistych, zdawałoby się, spraw. To będzie niemożliwe, dopóki media będą w kontekście takich zdarzeń mówić i pisać np. o „porachunkach kibiców”

Ta egzekucja, jak i kilka innych tragedii kojarzonych powszechnie z tłem „szalikowym”, uświadamia jedną rzecz tyleż prostą, co zasadniczą: nie ma niczego takiego jak bandytyzm stadionowy. Istnieje po prostu mniej albo bardziej zorganizowana przestępczość. Stadion może być dla niej terenem działania o tyle tylko lepszym niż inne, o ile władze klubów piłkarskich przymykają na to oko. Nie istnieją zatem żadne „porachunki kibiców” – kibice ani się nie tłuką, ani nie tną bagnetami, ani nie szlachtują maczetami. Są tylko bandyci, którzy decydują, że założą szalik biały a nie czarny; że pójdą uprawiać bandyckie rzemiosło na stadion, a nie w miasto. To ich nie czyni kibicami. Wyrywanie foteli w filharmonii nie czyni z bandziora melomana. Okradanie ludzi w kościele nie czyni z bandziora rzymskiego katolika.

Nie jest żadną sensacją, że przestępcy stadionowi albo są werbowani przez grubsze ryby świata przestępczego (czy też: lokalnych światków przestępczych), albo w pewnym momencie sami stają się grubszymi rybami.

Ale po co nazywać tych ludzi „kibicami”, ich liderów – „szefami kibiców”, a ich dintojry – „porachunkami kibiców”? Co dziennikarzom zrobiła piłka nożna, że ją do tego mieszają? Akurat oni już dawno powinni dostrzec, że piłka nożna nie ma z tym nic wspólnego.