poniedziałek, 28 czerwca 2010

Sędzia, powtórka i suma szczęścia



Niemcy i Argentyńczycy sami zrobili wystarczająco wiele, by nie można było im zarzucić, że to sędziowie przepchnęli ich do ćwierćfinału. Jeśli więc Özil i Müller mogą tak pięknie grać, a Tevez tak pięknie strzelać – to czemu nie możemy się tym po prostu zachwycać, tylko musimy przy okazji zatykać nosy?

Obejrzawszy setki meczów piłkarskich zaobserwowałem taką oto prawidłowość, że suma szczęścia zawsze wychodzi na zero. Drużynie, której los podarował zwycięskiego gola w 90. minucie, ten sam los ześle kiedyś w podobnych okolicznościach porażkę. Strzelili gola ze spalonego? Kiedyś po spalonym go stracą. Może dopiero za parę lat, ale co się odwlecze... Sędzia nie uznał naszym prawidłowej bramki? Nie gwizdnął dla naszych karnego? Naszym też ktoś kiedyś strzeli prawidłowego gola; przeciwnikom też się będzie należeć karny - i wtedy to naszym się upiecze.
  
Uświadomienie sobie tej prawidłowości pozwala się godzić z porażką naszych i temperować emocje, kiedy naszym się akurat w okolicznościach irracjonalnych oberwie. Możecie sobie na ten przykład wyobrazić, jak się czuł po takim meczu kibic Bayernu?


Ale też reguła „sumy szczęścia” bywa objawem rozpaczliwej bezradności, kiedy wynik meczu wypacza sędzia. Bezradność piłkarza bywa totalna: może on zrobić absolutnie wszystko jak należy, a sędzia może to zbyć machnięciem ręki... Podnoszą się po wczorajszym „golu” (jakaż to ironia, że trzeba będzie o takim trafieniu pisać w cudzysłowie!) Lamparda głosy, że to „chichot historii”, że angielska „suma szczęścia” wyszła na zero po golu finałowej bramce-niewidce Hursta sprzed prawie pół wieku.
  
Buntuję się przeciw temu nie tylko dlatego, że od Anglików (jakkolwiek nie grających w ostatnich dekadach porywającego futbolu) los już przez lata żądał spłaty odsetek od uznania gola Hursta. Wystarczy tu wspomnieć „rękę Boga” (1986) czy dziwaczne decyzje sędziowskie z meczów z Argentyną i Portugalią (1998 i 2004, w obu przypadkach nieuznane bramki).
  
Tyle że wcale nie chodzi ani o krzywdę Anglii, ani o krzywdę Meksyku – choć dziś mówimy o nich właśnie. W najogólniejszym sensie chodzi o to, że dopóki sędziowie nie będą mogli korzystać z powtórek, żadna drużyna nie może się czuć bezpiecznie – każda może przez 89 minut pracować, a w 90. minucie zostać z owoców własnej pracy orżnięta. Jak znam retorykę działaczy FIFA, pewnie nazwaliby ten stan równością szans.
  
Należy więc sędziom ten dostęp zapewnić. Argumenty przeciw temu postulatowi są bałamutne.
  
Pierwszy: że analiza replay’ów w spornych sytuacjach rozwlecze grę. Nikt nie potrafi przekonująco wytłumaczyć, dlaczego miałoby ją to rozwlekać bardziej niż dzisiejsze kilkuminutowe awantury z udziałem wianuszka piłkarzy obu drużyn, wrzeszczących na sędziego głównego, kiedy ten konsultuje decyzję z liniowym.
  
Drugi: że gra w piłkę nożna powinna wyglądać tak samo we wszystkich rozgrywkach. Tak jakby od lat nie było tak, że na podwórku robi się słupki z plecaków, a szatnie i nawierzchnie boisk w okręgówkach są gorsze niż w ekstraklasach. Futbol – czy też raczej: jego nadbudowa – nie wygląda tak samo na poziomie mistrzowskim, profesjonalnym i amatorskim. Nie wiem, dlaczego dostęp sędziów do powtórek ma być traktowany inaczej niż jak elektroniczne tablice pokazujące zmiany czy doliczone minuty gry.
  
Trzeci: że wpuszczenie do futbolu takiej technologii zabije „ducha gry”. To bzdura ze wszystkich trzech największa. Tak jakby obracanie przez sędziego wniwecz heroicznego czasem wysiłku piłkarzy nie zabijało „ducha gry”. Zadaniem technologii nie jest zastępować sędziego – tylko pomagać mu w podjęciu właściwej decyzji. W przypadkach takich jak w meczu Argentyna-Meksyk okazuje się na dodatek, że ta technologia po prostu już wszędzie jest! Mają do niej bieżący dostęp kibice na trybunach i przed telewizorami, dziennikarze, nawet ławki rezerwowych.
  
Wszyscy, tylko nie sędzia. Mamy więc do czynienia z sytuacją horrendalną: to człowiek, który jednoosobowo i nieodwołalnie wydaje o czymś werdykt, ma o tym czymś jednocześnie najmniejsze pojęcie. Nie chcę zdejmować z sędziów odpowiedzialności za błędy w sztuce – ale kiedy utrudniamy uczciwym podejmowanie właściwych decyzji, rozgrzeszamy jednocześnie tych, którzy wypaczają wyniki meczów celowo, świadomie i dla korzyści.
  
Nie wiemy, co teraz zrobi FIFA. Albo raczej: wiemy aż za dobrze. Dlatego na koniec - coś z zupełnie innej beczki (z pozoru):


[Wiadomo, że chodzi w tym youtubie tylko o audio - za to zwracam uwagę, że na oryginalnej stronie można sobie jeszcze dla podkręcenia nastroju nacisnąć ikonkę-wuwuzelkę]