Dlaczego pierwszy dzień Mistrzostw Świata jest fajny? Bo jest pierwszym dniem Mistrzostw Świata
Lubię czynność odliczania dni do mundialu - co cztery lata, na przełomie maja i czerwca. To odliczanie przebiega zawsze w tle czynności zgoła codziennych, dzięki temu człowiek może się któregoś dnia obudzić i stwierdzić, że mecz otwarcia w zasadzie już dziś. Wspominam te spotkania jako na ogół mizerne, choć niepozbawione emocji. A widziałem te z nich:
Inauguracja inauguracyjna
W 1994 r. (moje pierwsze w pełni świadomie oglądane MŚ) przysnąłem w przerwie meczu Niemcy-Boliwia i obudziła mnie dopiero nieco śmieszna bramka Klinsmanna (akcja zaczyna się w okolicach 1:30).
Przez kolejnych parę lat Jürgen Klinsmann to był dla mnie jeden z pierwszych zawodników w kategorii: „z respektem”. Ci, co nie pamiętają, niech sobie poszukają na Youtube. Facet umiał strzelać wszystkim i z każdej pozycji.
Inauguracja samobójcza
Cztery lata później Brazylijczycy wcale nie musieli wygrać ze Szkotami, ale ci drudzy się uparli, by ostrzeliwać bramkę swoją i przeciwnika z równym zapałem. A Brazylia bez wielkich cudów zrobiła dokładnie tyle, ile było trzeba.
Inauguracja robinhoodyczna
czyli coś dla uwielbiających mecze i turnieje z kategorii: „los bogatym zabiera, a biednym rozdaje”. Pierwszy mecz w 2002 r. - i od razu sensacja. Dla ówczesnych mistrzów świata ten mecz to był początek bolesnego zjazdu z ósmego piętra po schodach - nie wyszli na tym mundialu z grupy. Ich przeciwnicy za to wsiedli do ekspresowej windy, która zatrzymała się dopiero na wysokości ćwierćfinału. Francja wyglądała na przesadnie sytą - Senegal wydawał się głodny. Skończyło się tak:
Inauguracja beztroska
Cztery lata temu Niemcy pogonili Kostarykę - niespodzianką był nie wynik, ale to, że Niemcy grali momentami jak drużyna z Ameryki Płd.: tyleż finezyjnie w ataku, co beztrosko w obronie. Z tego meczu warto pamiętać bramkę pierwszą i ostatnią:
2010 - Inauguracja uciążliwa
W piątkowym meczu otwarcia działo się, poza dwiema bramkami, niewiele. Wiadomo już natomiast na pewno, że dla kibica ten turniej będzie nieznośny. Wszystko przez tę cholerną trąbkę, która niby jest nieodłącznym elementem lokalnego obyczaju kibicowania, ale w którą autochtoni - jak się zdaje - dmą kompletnie bez związku z meczem i sytuacją na boisku.
Czy naprawdę w dobie sygnału HD i tanich ciekłokrystalicznych telewizorów telewizja nie może - na etapie realizacji transmisji - zrobić czegoś z tym jednostajnie wkurwiającym dźwiękiem?
A gdzie pointa, zwana tu i ówdzie płentą?
OdpowiedzUsuńej, bo bateria mnie padła w laptopie i jeszcze nie skończyłem ;-P
OdpowiedzUsuńno, zrobione :-)
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że te jebane wuwuzele są przecież wszystkie tej samej długości (z jednej taśmy w Chinach) i wydają ten sam dźwięk. Można by dobrym cyfrowym filtrem wyciąć 3 bardzo wąskie pasma obejmujące dość dokładnie 3 pierwsze alikwoty tego brzęczenia. Co prawda niektórym komentatorom zmieniłaby się trochę barwa głosu, ale to akurat małe miki przy konieczności słuchania tego napierdalania.
OdpowiedzUsuńNajbardziej irytujące jest właśnie to, że jak piszesz - oni w to dmą kompletnie niezależnie od tego co się dzieje na boisku. To jest jakieś kompletne zaprzeczenie dopingu stadionowego. Jak sobie przypomnę Czechy-Holandia z 2004 i gromkie "my chcemy gol!" to aż się łezka w oku kręci.